Tomasz Owsiany

Urodził się w 1984 r. w Toruniu. Jest absolwentem filologii romańskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego, z wykształcenia tłumaczem konferencyjnym, a z różnych powodów – pracownikiem korporacji. W 2011 r. znużony biurową rutyną rzucił pracę i przeniósł się na dziewięć miesięcy na Madagaskar, by na misji w niewielkiej mieścinie Mampikony uczyć języka francuskiego. Pracował, podróżował i poznawał malgaskie realia.

Nazywa siebie „kiełkującym podróżnikiem”, bo – jak twierdzi – na miano podróżnika trzeba sobie zasłużyć. Jest miłośnikiem przyrody, który najpełniej odpoczywa w lesie i na górskich szlakach. Szczególnie lubi włóczyć się samotnie po Beskidach.

Autor pokazów podróżniczych oraz stały współpracownik miesięcznika „Poznaj Świat”. Laureat Nagrody Dziennikarzy Kolosów (za rok 2015) za wyprawę „Pod ciemną skórą Filipin”, wyróżnioną także w kategorii Podróż.

Tomasz Owsiany jest autorem dwóch książek: „Madagaskar. Tomek na Czerwonej Wyspie” (2014) wydanej w serii „Biblioteka Poznaj Świat” oraz „Pod ciemną skórą Filipin” (2017).

 

 

 

 

 

„Madagaskar – niecodzienna codzienność prowincji”

Tomasz Owsiany, autor książki „Madagaskar. Tomek na Czerwonej Wyspie” będzie gościem 12. odsłony „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”. Tym razem obok opowieści i pokazu slajdów uczestnicy będą mogli obejrzeć wystawę zdjęć pt. „Madagaskar – niecodzienna codzienność prowincji”. Spotkanie i wernisaż zdjęć Tomasza Owsianego odbędą się 16 stycznia w Radzyńskiej Izbie Regionalnej o godz. 18.00. Organizatorami przedsięwzięcia są: Radzyńskie Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych oraz Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne PTTK nr 21 przy I LO w Radzyniu Podlaskim. Wstęp wolny.

 

 

Madagaskar jest dziś domem użytkowników Facebooka i tych, którzy nigdy nie widzieli żarówki. Gdzieś pomiędzy ich światami, wśród termitier, luźnych drzew i kęp suchej trawy leży miasteczko Mampikony. Turyści tam nie zaglądają - nie mają po co. W Mampikony atrakcją jest bowiem zwykła codzienność... Zwykła? W żadnym razie! Jest pełna niesamowitych historii, intryg i absurdów godnych Monty Pythona. I o niej między innymi opowie autor.

Opowie, jakie dźwięki budzą mieszkańców i dlaczego co rusz słyszy się „mora-mora!”, czyli „powolutku!” O tym, co robili Milion, Miliard i Dolar w szkolnej ławce i o tym, jak leczy się malarię z dala od szpitala. Będzie o cebulowym złocie i o wartości madagaskarskich banknotów. O mentalności i duchowości prowincji. Będą też malgaskie kalambury, odciski lemurzych łapek i zapachy ylang-ylang...

Książka Tomasza Owsianego „Madagaskar. Tomek na Czerwonej Wyspie” nawiązuje do serii Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego. Ale nie jest to typowa książka podróżnicza ani reportaż. To opowieść o byciu na miejscu. Oto młody filolog i tłumacz jakimś zrządzeniem losu ląduje w katolickiej misji gdzieś w madagaskarskiej głuszy, gdzie ma uczyć języka francuskiego. Pracuje zatem, podróżuje, a przede wszystkim wrasta w lokalną społeczność, poznając malgaskie realia pełne sprzeczności: piękno przyrody w sąsiedztwie smrodu i brudu, bogactwo ziemi i nędza jej mieszkańców, prosta mądrość oraz niewiarygodne absurdy. Przygląda się, obserwuje i jest obserwowany, a jego świadomość białego człowieka powoli ulega przeobrażeniu. Jak sam zauważa, początek książki mówi o pierwszych próbach odnalezienia się w fascynującym, cudacznym i przytłaczającym wszechobecną innością świecie, o próbie ustalenia, co jest normalnością. Końcowy rozdział opowiada o samotnej wyprawie na wschód kraju, już oswojonego, zaprzyjaźnionego, bardziej „swojego” niż ciasna, plastikowa i jakoś bardzo odległa Europa…

Jest to zatem książka o odkrywaniu Madagaskaru. O nowych pejzażach, zapachach, impresjach i twarzach. O kompleksach miejscowych, o łapówkarstwie, o kontraście dwóch światów, o języku malgaskim i o „żywej wodzie z cycka”. O niespokojnym śnie i przenikaniu natury, o muzyce i o miękkości lemurzych łapek. O podejściu do śmierci, o sile plotek i o prowincjonalnej moralności. O wyjątkowości bycia nauczycielem. O długiej drodze na północ z kozami na dachu, o nienawiści do psów i o kopalniach szafirów. O klątwach, czarownicach i olbrzymach, o docenianiu drobiazgów, o traktowaniu kobiet, chciwości oraz o tym, jak dyrektor gimnazjum został sprzedawcą nawozu. O wspaniałościach pierwotnego lasu i o wiosce poszukiwaczy złota. O urzędowym piśmie z prośbą o pożyczenie pary nożyczek. O tym, że łatwiej wykopać migdałecznik niż wyrwać własne korzenie…

 

Data publikacji: 02.01.2015 r.

 

 

Chciałem ożywić oglądane zdjęcia z dalekich krajów

Wywiad Roberta Mazurka z podróżnikiem Tomaszem Owsianym

 

 

Zanim wyjechałeś na Madagaskar, byłeś pracownikiem korporacji. Co skłoniło Cię do – jak to napisałeś w swojej książce – kupna biletu lotniczego i otwarcia jednego z najwspanialszych rozdziałów w życiu?

Świat mnie ciekawił – to banalne stwierdzenie, ale nieodzowne. Odkąd skończyłem dwadzieścia lat, zawsze miałem w szufladzie przynajmniej jeden bilet lotniczy na najbliższe miesiące i sporo jeździłem po Europie. A potem nabrałem ochoty na więcej. Chciałem ożywić oglądane zdjęcia z dalekich krajów; marzyłem, żeby choć raz znaleźć się w dżungli i zamieszkać wśród ludzi, którzy nie znają jabłek ani Batmana. Bodźcem do wyjazdu była natomiast sama korporacja: miałem jej wyżej uszu. Wbrew temu, co z uporem ładuje się do głowy pracownikom wielkich firm, praca w korporacji jest tylko wyższym stadium dziergania przy taśmie. Rutyna, procedury, biurokracja zjadająca własny ogon i pseudo wiedza, która w większości nie przydaje się poza daną firmą. Poczułem wyraźnie, że szkoda na to życia i że czas zrekompensować sobie dwa jałowe lata cennymi przeżyciami. Przygodą i wielką podróżą.

Skąd wziął się u Ciebie pomysł wyjazdu właśnie na misje? Co tam robiłeś?

Z przypadku. Kiedy w 2008 roku kończyłem studia, poznałem we Francji ojca Darka, z którym szybko się zaprzyjaźniliśmy i niejeden wieczór przegadali. Niedługo potem Darek dołączył do misji w niewielkim miasteczku Mampikony na suchym, północno-zachodnim wybrzeżu Czerwonej Wyspy, a trzy lata później zaprosił mnie do siebie, proponując posadę nauczyciela języka francuskiego w miejscowym liceum. Zatem mój wyjazd był naturalną konsekwencją naszego przypadkowego spotkania. Zgodnie z umową, na miejscu zostałem monsieur Thomasem, panem Tomaszem od francuskiego, a także prowadziłem szkolenie językowo-dydaktyczne dla malgaskich nauczycieli. I oczywiście śledziłem bieżące sprawy misji, dzięki temu zebrałem mnóstwo barwnych, czasami wręcz niewiarygodnych historii, które wywołują cały wachlarz emocji.

Nie bałeś się tam jechać?

Absolutnie nie. Nie jechałem przecież w ciemno, tylko do moich kumpli misjonarzy. Uważam też, że wszędzie, niezależnie od miejsca, czeka gdzieś na nas zbłąkana kula czy obluzowana dachówka. Staram się więc zachowywać rozsądek, ale jednocześnie przyjmuję ze spokojem, że będzie, co ma być. Poza tym Madagaskar, mimo wysokiej przestępczości, jest bezpiecznym krajem jak na ogólnoafrykańskie standardy. Ze zwierząt groźne są jedynie krokodyle nilowe, rekiny i pasożyty oraz jadowite skolopendry i skorpiony – Australijczyk uśmiechnąłby się pod nosem na widok tak krótkiej listy! Obawiamy się malarii i słusznie, ale nie warto też jej demonizować. Pamiętajmy, że na Madagaskarze to choroba powszechna, ot taka tropikalna grypa. W większości wypadków zdrowy, dobrze odżywiony organizm można szybko i skutecznie wyleczyć z malarii nawet w warunkach polowych, za pomocą kroplówki. Doktor Tsarahita, nasz miejscowy lekarz, świetnie poradził sobie w przypadku moich trzech ataków.

Jak Wasz ośrodek i Twoja praca były postrzegane przez miejscowych?

Misja była i jest sercem Mampikony, jego najważniejszą instytucją i zarazem jedyną, którą mieszkańcy darzą powszechnym zaufaniem. Pukają do jej drzwi, kiedy chcą zorganizować ważną uroczystość i kiedy mają poważny konflikt w rodzinie. Przychodzą z wysypką na pośladku i z rozterkami moralnymi. Przychodzą, bo wiedzą, że misjonarze są uczciwi i zaangażowani, a to bez mała luksus. Moja praca również była doceniana i przyjmowana z wdzięcznością, choć niestety po części było to „zasługą” koloru skóry. Owszem, vazaha bywa odbierany niechętnie, ale na prowincji kontakt z białym jest przeważnie zaszczytem, zaś wszystko, co wychodzi spod białej ręki, uchodzi za wyjątkowe. Także lekcje w szkole. Inna sprawa, że moje metody były rzeczywiście ekstrawaganckie. Dużo żartowałem i mimo dyscypliny nie podchodziłem do uczniów z dystansem. Starałem się, żeby każda lekcja była ciekawą niespodzianką. Szykowałem projekcje, scenki, robiliśmy panele dyskusyjne i konkursy z nagrodami. Rzucaliśmy owocami rafii, robiliśmy w klasie majonez, zakładaliśmy antenki ufoludków zrobione z drutu od worków foliowych. Dużo się działo. Byłem jednocześnie wymagający i goniłem młodzież do roboty. Nie chcę, żeby to zabrzmiało bufoniasto, ale wydaje mi się, że dzięki tym elementom moje lekcje robiły na uczniach duże wrażenie. Pozostali mieszkańcy też doceniali to, że żyłem z nimi, a nie obok nich. Byli wdzięczni, że poświęcam im wiele pracy, choć po prawdzie to ja zyskiwałem najwięcej: przygodę, poczucie spełnienia i satysfakcję. To ja powinienem być im wdzięczny za możliwość pracy z nimi. I byłem.

Czym rożni się szkoła na Madagaskarze od polskiej szkoły? Czy Malgasze mają świadomość potrzeby edukacji?

Szkoła podstawowa i gimnazjum, które poznałem, wydają się nam szalenie poczciwe. Nie tylko dlatego, że dzień zaczyna się od wymiatania nietoperzowych bobków, a część uczniów wciąż robi notatki na czarnych tabliczkach. Poczciwy był cały system. Nauczyciel potrafił spóźnić się godzinę na zajęcia, zasnąć na biurku w trakcie lekcji, albo zamknąć uczniów na kłódkę i pójść sprzedawać racuchy przy asfaltówce. Wiele lekcji polegało na zapisywaniu treści z książki i przepisywaniu jej przez uczniów, bez zrozumienia i bez wyjaśnień. Żarty kończyły się dopiero w liceum. Tak przynajmniej było za mojego pobytu; wiem od Darka, że od tej pory w niższych szkołach sporo się zmieniło. A świadomość potrzeby nauki? Jak wszędzie na świecie, zależy od człowieka, jego pochodzenia i podejścia w domu. Jeszcze wielu rodziców w tamtym regionie uważa szkołę za niepotrzebną, tak jak to w Polsce na wsi bywało, gdy mówiono, że po nauki jeździ, czas tylko i pieniądze marnuje, a w polu robić nie ma komu. Sami uczniowie są w większości zżyci ze szkołą i czują, że nauka ich rozwija. Że, stają się lepsi. Wielu z nich ma bardzo prostych rodziców, czasem niepiśmiennych. Widzą, że dzięki szkole potrafią dużo więcej, niż starsze pokolenie. Byli i tacy, którzy organizowali grupkę i przychodzili wieczorem, po całym dniu zajęć, żeby poprosić o dodatkową lekcję. Zawsze wtedy chwytałem puszkę z kredą i szliśmy do klasy, nawet jeśli padałem na dziób.

Co byś uznał za swój największy sukces edukacyjny?

To, że niektórzy licealiści dwa lata po moim wyjeździe mówią, że ze wszystkich zajęć najlepiej wspominają lekcje z monsieur Thomasem. Jestem z tego bardzo dumny. Kilkoro z nich osiągnęło też znakomite wyniki na maturze, najlepsze w całym regionie, wśród nich tacy, którzy zupełnie nie rokowali. Jeśli moje metody, które miały ich pobudzić i nauczyć samodzielności, w jakimś stopniu się do tego przyczyniły, to jest duży sukces!

W co wierzą Malgasze?

Wierzą w siłę kropli drążącej skałę, kiedy chcą coś uzyskać. Usłyszą trzecią i piątą odmowę, a i tak będę wytrwale wiercić dziurę w brzuchu. Wierzą też w siłę rodzinnego klanu, gdyż na Madagaskarze siła tkwi w ilości, nie w mocy jednostki. Jeśli zaś mówimy o wierzeniach w znaczeniu religijnym, to wciąż większość Malgaszów choć w części pozostaje animistami, nawet jeśli regularnie chodzi do zboru czy kościoła. Animizm, najogólniej mówiąc, zakłada, że esencja duchów przenika materię świata, a dusze pozostają w kontakcie z żyjącymi i wpływają na ich los. I nietrudno takie duchy rozzłościć: wystarczy poskąpić mięsa z zebu na pogrzebie, nie dopilnować ceremonii przewinięcia kości czy złamać ważne fady, rytualne tabu. Animizmem rządzi strach, uczucie bardzo konkretne i przenikliwe, które sprawia, że wielu woli na wszelki wypadek dopełnić tradycyjnych obowiązków. Dzięki temu rdzenne wierzenia wciąż nieźle się trzymają, mimo laicyzującej nowoczesności i wpływów obcych religii, głównie chrześcijańskich.

A jaki stosunek do śmierci mają mieszkańcy Madagaskaru?

Wyraźnie inny, niż nasz. W Europie śmierć zniknęła z ulic i podwórek wraz z zakończeniem II wojny światowej i została trwale wyparta z codzienności za mury instytucji i firanki zakładów. A Malgasze są z nią obyci. Każdego roku kilkoro uczniów z naszej szkoły umiera na ciężkie choroby; zdarza się wiele wypadków. Ktoś zapije się trzcinowym bimbrem i utopi w studni, innego porazi prąd, innego jeszcze pożre krokodyl, a wszelkie czynności wokół zmarłego wykonuje rodzina, zwłaszcza że wśród ludu Tsimihety istnieje silne tabu zakazujące dotykania zwłok obcej osoby. Powszechną praktyką jest rytualna ekshumacja, której towarzyszy zmiana całunu i dotykanie szczątków zmarłego. Gdzieniegdzie nieboszczyka sadza się przy odświętnym stole lub zakłada jego pośmiertne ubranie. Wspomniany strach przed ewentualną zemstą zmarłych cementuje wiarę Malgaszów. Bywa, że rodzice wolą zachować zebu na pogrzeb dziecka, niż je sprzedać i opłacić leczenie potomka. To z naszego punktu widzenia szokujące, ale jest jednocześnie dowodem siły ich wiary. O tej sile misjonarze mówią z pewną zazdrością.   

Uszanowanie miejscowych zwyczajów kosztem własnych wartości to częsty dylemat na Czerwonej Wyspie. Czy były momenty, w których właśnie z tego powodu znalazłeś się w niezręcznej sytuacji?

Bywały. Buntowałem się, kiedy przed moimi warsztatami kobiety niewiele młodsze od mojej mamy pucowały salę szkolną, a mnie zakazano pomagania, mówiąc, żeby zostawić wielkim, to co wielkie, a małym to, co małe. Zawsze zagaduję kelnerów i dziękuję im za każdy drobiazg i sam podaję kosz ze śmieciami pani sprzątaczce w biurze, bo stosunek pan-sługa mnie krępuje. Tam krępował mnie podwójnie, ponieważ wpisywał mnie w stereotyp „udzielnego księcia vazahy”, któremu bardzo starałem się przeczyć. Pamiętam też mój wstyd, kiedy w towarzystwie młodzieży jadłem ryż z mięsem nad strumieniem i wyjąłem z ust żylasty kawałek wieprzowiny, na co chłopiec siedzący obok zapytał, czy będę kończył mięso i ochoczo włożył resztkę do buzi. Na malgaskiej prowincji zjada się do końca wszystko, co ma wartość odżywczą.

Podczas swojego pobytu na Madagaskarze byłeś w północno-zachodniej części wyspy. Gdybyś miał możliwość pojechać tam jeszcze raz, to który region chciałbyś teraz poznać?

Na pewno wrócę odwiedzić moje stare kąty. Chciałbym również poznać skrajnie południową część Wyspy, wyraźnie inną od pozostałych regionów. To jedyny obszar o klimacie podzwrotnikowym wybitnie suchym, z charakterystyczną roślinnością kserofitową. Jest to też bodaj najbiedniejszy ze wszystkich obszarów, a zamieszkujący go lud Antandroy należy do najbardziej niepokornych. Chciałbym też pobyć na południowo-zachodnim wybrzeżu zamieszkiwanym przez rybacki lud Vezo, potomków pierwszej grupy ludności napływającej z rejonów Indonezji, o bardzo odmiennych zwyczajach.

Czego najbardziej brakowało Ci na Madagaskarze?

Mleka, chłodu i przyzwoitego Internetu. Mleka, ponieważ na Madagaskarze mleczne krowy występują tylko na środkowym Płaskowyżu; w pozostałych częściach hoduje się wyłącznie zebu, których mleka ledwie wystarcza dla cieląt. Dlatego sprzedaje się głównie mleko skondensowane oraz mikroskopijne porcje wyśmienitego malgaskiego jogurtu, a w największych miastach astronomicznie drogie jogurty z importu. Chłodu brakowało mi ciągle. O rześkim powietrzu marzy się szczególnie w porze deszczowej, kiedy wilgotność sprawia, że człowiek się rozpływa. W nocy jest równie gorąco jak za dnia; jeśli przetrzeć skórę, kolejne krople potu spłyną – dosłownie! – po kilkudziesięciu sekundach. A rano poduszka jest tak wilgotna, że można ją wykręcić. Było to bardzo męczące, zwłaszcza że wolę zimowe mrozy od letniego skwaru. Internet satelitarny był dostępny, ale działał niezwykle wolno i był horrendalnie drogi: 50 Mb transferu kosztowało mnie dwadzieścia złotych, czyli pięciodniowy zarobek miejscowego rolnika. Nie brakowało mi komunikacji z bliskimi, ponieważ nie po to jechałem osiem tysięcy kilometrów od domu, żeby zostawać głową w dawnym miejscu. Maile pisałem rzadko i przez dziewięć miesięcy nie rozmawiałem przez telefon z nikim z rodziny, choć mogłem bez większego trudu. Sieci brakowało mi natomiast do szykowania lekcji, jako że z braku podręczników musiałem wszystkie ćwiczenia i materiały przygotować od zera samemu.

Jakie jest teraz Twoje pierwsze skojarzenie, gdy pomyślisz o Madagaskarze?

Mój niebieski pokoik…

Twoja książka „Madagaskar. Tomek na Czerwonej Wyspie” jest…

… jest zbiorem puzzli, z których Czytelnik stopniowo układa coraz pełniejszy obraz Madagaskaru. Jest też boczną furtką, przez którą można wejść za kulisy malgaskiej prowincji i podejrzeć to, czego nie da się zaobserwować w trzy tygodnie. Czytając „Madagaskar” można zadomowić się w Mampikony, zajrzeć do miejscowego więzienia, śledzić spór o zamknięcie drogi i otrzymać urzędowe pismo z prośbą o pożyczenie pary nożyczek. Przeczytać o Chrząszczyku, Ralavie, o dwóch urwisach i ich natchnionej matce oraz o tym jak biskup spędził kolację z palcem w kranie. „Madagaskar” to także wyprawy w inne zakątki Czerwonej Wyspy: na archipelag Radamy z rodziną poławiaczy langust, do niezwykle ciekawego rejonu miasta Fianarantsoa na południowym Płaskowyżu i wspaniałe zwieńczenie całego pobytu w pierwotnym lesie wschodniego wybrzeża. „Tomek na Czerwonej Wyspie” jest próbą oddania esencji poznawanych miejsc i ludzi. Wiele w nim anegdot i humoru, wiele też przyrodniczych i antropologicznych ciekawostek, poważniejszych refleksji i plastycznych opisów. Zaznaczam jednak, że nie jest to książka podróżnicza, najwyżej półpodróżnicza. Jeśli więc ktoś oczekuje typowej relacji z przemieszczania się po Madagaskarze oraz zbioru egzotycznych pocztówek, może być rozczarowany.

Zadedykowałeś ją dziadkowi Kazikowi. Dlaczego?

Dziadek Kazik był jednym z najbliższych mi ludzi. Był tak nieodłączną częścią mojego świata, jak grawitacja i tak oczywistą, jak to, że mam parę rąk i nóg. I równie niewyobrażalne było jego zniknięcie. Zamknęła się wtedy dla mnie pewna epoka. Bardzo go kochałem, lubiłem i za wiele rzeczy podziwiałem. Od najmłodszych lat wraz z babcią Inką zabierał mnie do lasu, parku, nad jeziora, łąki i w góry. Mieliśmy mnóstwo wspólnych wspomnień. Do świata podchodził z ciepłą otwartością i zainteresowaniem. Lubił swoje życie. Był łagodny, a jednocześnie dziarski i zaradny. W wieku osiemdziesięciu lat nadal strzelał z łuku, pływał i przeglądał encyklopedię. Różnica pokoleniowa nigdy nie stworzyła między nami dystansu; nie było w nim za grosz starczości. Był wspaniałym człowiekiem, a jednocześnie – patrząc z boku – całkiem zwyczajnym, mimo tytułu naukowego i licznych zdolności. Chciałem, żeby po tej jego wyjątkowej zwyczajności został trwały ślad; trwalszy, niż nasze rodzinne wspomnienia. Jest nim właśnie „Notka o Dziadku Kaziku” zawarta w książce. Zawsze będę mu bardzo wdzięczny za te wspólne dwadzieścia siedem lat. Wiem też, że Dziadek miał duży wpływ na mój sposób patrzenia na świat, a więc i na to, że „Tomek na Czerwonej Wyspie” jest taki, a nie inny…

Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Radzyniu.

Dziękuję bardzo. Przyjadę z przyjemnością!

 

Data publikacji: 09.01.2015 r.

 

 

Egzotyczna przyroda i „mora mora”, czyli pomalutku

W Radzyńskiej Izbie Regionalnej można oglądać wystawę zdjęć Tomasza Owsianego pt. „Madagaskar – niecodzienna codzienność prowincji”. Podczas wernisażu 16 stycznia autor opowiadał o swym pobycie na Czerwonej Wyspie, która zaskakuje i oczarowuje na każdym kroku. Przede wszystkim wspaniałą przyrodą, ale także specyficzną mentalnością ludzi, którzy za naczelną zasadę postępowania uznają  zasadę „mora mora”, czyli pomalutku, bez pośpiechu. Podróżnik jako nauczyciel języka francuskiego pracował 9 miesięcy na misji katolickiej w miejscowości Mampikony.

 

 

Tomasz Owsiany gościł w Radzyniu w ramach „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”, których organizatorami są: Radzyńskie Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych oraz Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne PTTK nr 21 przy I LO w Radzyniu Podlaskim.

Robert Mazurek witając gościa przypomniał, że na spotkania zapraszani są głównie autorzy książek podróżniczych wydanych w serii „Biblioteka Poznaj Świat”, ukazującej się pod patronatem Wojciecha Cejrowskiego. Gość kolejnej, 12. już edycji „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” i autor książki „Madagaskar. Tomek na Czerwonej Wyspie” szczególnie zauroczył bardzo licznie – jak zwykle – zgromadzoną widownię. O „niecodziennej codzienności” Madagaskaru opowiadał piękną, barwną polszczyzną, z dynamiczną intonacją i żywą gestykulacją, prezentował nie tylko fotografie i filmy, ale specjalnie nagrane dźwięki. Przywiózł też ze sobą eksponaty, które można było i oglądać, i dotykać, i... wąchać. Roztoczył skrzący się całą paletą barw i tryskający humorem obraz życia codziennego Malgaszy. Słuchacze chwilami mieli wrażenie, że opowiadający przenosi ich na Madagaskar, w świat egzotycznej przyrody i ciekawej mentalności ludzi, kierujących się filozofią życia streszczającą się w słowach „mora mora”.

Podróżnik powitał słuchaczy tak, jak zostaliby powitani na Madagaskarze, czyli piękną, kwiecistą przemową, zwaną kabari. Na Czerwonej Wyspie wygłaszają je wykształceni w tej sztuce mówcy. Przemowy są nie tylko kwieciste, ale i bardzo długie, dlatego podróżnik oszczędził radzynian, poprzestając na wstępie i szybkim streszczeniu tego, co usłyszał w mowie na swoją cześć.

Madagaskar to czwarta co do wielkości wyspa świata. Jak nam się kojarzy? – Piękna, egzotyczna wyspa o śnieżnobiałych plażach otoczonych lazurowym oceanem, o skalistych wybrzeżach, okrytych dywanem tropikalnego lasu, o dżungli – zwartej ścianie drzew, plątaninie roślin i lemurach hasających w ich koronach… – snuł swą opowieść Tomasz Owsiany. Dodał, że tak wygląda wybrzeże, wnętrze Czerwonej Wyspy, jej wyżynny trzon to sawanny. Piękne i malownicze, ale – pustkowie.

Podróżnik podkreślił, że przyroda Madagaskaru jest wyjątkowo egzotyczna, ponieważ 90% fauny i flory Czerwonej Wyspy to endemity, czyli gatunki występujące tylko na tym terenie. Wspomniał o swych spotkaniach z kameleonami i lemurami, o krabach, langustach, strzykwach oraz o strachu przed rekinami. O ich krwiożerczych atakach nasłuchał się wielu opowieści tubylczej ludności. Pokazywał fotografie baobabów i pielgrzanów, które są znakiem rozpoznawczym, symbolem, „białym orłem” Madagaskaru, o ylang-ylang, o wonnych liściach wykorzystywanych w przemyśle perfumeryjnym. Jednak najwięcej czasu poświęcił  ludziom – ich codzienności, zwyczajom, wierzeniom.

Mampikony to 30-tysięczna rolnicza miejscowość położona w północno-zachodnim, suchym, niegościnnym zakątku Madagaskaru. W sąsiedztwie są miejscowości, gdzie jeszcze nie widziano białego człowieka, ale tu znajduje się katolicka misja Zgromadzenia Ducha Świętego. Tomasz Owsiany trafił tu dzięki zaprzyjaźnionym zakonnikom z Bydgoszczy. Miejscowi Malgasze przywykli do obecności białych, ale traktują ich odmiennie. Każdy, kto nie ma rysów charakterystycznych dla Malgaszy, traktowany jest jako „vazaha”. – Vazaha to dziwoląg. W dużych miastach, gdzie miejscowi już przywykli do widoku innych, stanowi łakomy kąsek do oskubania, na prowincji również, ale jest tam także traktowany z wielkim szacunkiem. Musiałem się starać, żeby mnie przestano traktować jak człowieka lepszej kategorii – wspominał Tomasz Owsiany.

Jak wygląda początek dnia w Mampikony? Dla nauczyciela z Polski rozpoczynał się od charakterystycznych dźwięków i zapachów. Od intensywnego, pobudzającego aromatu wypalanej kawy, odgłosów jej tłuczenia w drewnianym moździerzu, muczenia wołów zebu. Każdego poranka odbywało się czyszczenie ryżu – podstawy wyżywienia Malgaszy. – Wszyscy na Madagaskarze jedzą ryż – i to w ogromnych ilościach, polewają go wywarem z liści. Zmieniają się dodatki, ich jakość świadczy o zamożności rodziny – informował podróżnik.

Następnie Tomasz Owsiany zaprowadził słuchaczy do malgaskiej szkoły, w której tydzień rozpoczyna się od apelu z odśpiewaniem hymnu narodowego, a każdy dzień od szurania miotły, wymiatającej z klas śmieci, kurz i zwierzęce odchody.

Nie opowiadał anegdot o uczniach, ale o tamtejszych nauczycielach. Zauważył, że wielu z nich nie grzeszy zbytnią wiedzą ani odpowiedzialnością. Wspomniał o pedagogach, którzy śpią na lekcjach, albo po zamknięciu uczniów w klasie idą przygotować sobie posiłek, o nauczycielce, co wykradła pytania egzaminacyjne dla syna, a potem bez skrępowania opowiadała, że znalazła je w toalecie i z ciekawości poczytała sobie. – Prawdziwa nauka zaczyna się w liceum – pocieszył Tomasz Owsiany. Uczestnicy radzyńskiego spotkania z podróżnikiem mieli okazję wziąć udział w krótkiej lekcji języka malgaskiego, poznać dziwne dla nas zasady gramatyki – fleksji i słowotwórstwa. Słuchacze domyślili się, że „woda z cycka” to mleko, trudniej było skojarzyć, że „żywa woda z cycka” to jogurt, a „zamiennik mózgu” to komputer. Również zabawne są dla nas niektóre imiona, nadawane na Madagaskarze z zupełną dowolnością, dlatego wśród uczniów Tomasz miał Dolara, Miliona, Miliarda i Wódkę. Jako ciekawostkę podał nazwiska, których długość jest imponująca. Najdłuższe miało 34 litery.

Podróżnik zaprosił słuchaczy na mampikoński targ, gdzie handluje się wieloma towarami, w tym pustymi plastikowymi butelkami po napojach, które tam są cennym towarem, węglem produkowanym przez wypalanie drewna, zdarza się, że bardzo cennego – palisandru, które jest  4. co do wartości drewnem świata.

Zaprosił do malgaskich domów – niewielkich budek z blachy, gdzie panuje ciasnota i zaduch. Malgasze korzystają ze współczesnych osiągnięć techniki – mają telewizory, DVD, ale jednocześnie tkwią mentalnie w świecie czarów, czarownic, klątw i olbrzymów. Tomasz przytoczył też scenę, w której nauczycielka na dziecko w ataku padaczki rzuciła zerwane z drzewa liście ze słowami: – Są zielne, to ci pomogą. A należała ona do elity miasta. – Chodziła w dżinsach i jako jedyna w mieście miała szklane szyby w domu – ironicznie skomentował podróżnik. Mówił też o fatalnym stanie higieny, służby zdrowia i drogich lekach, co powoduje m.in. że malaria na Madagaskarze zbiera śmiertelne żniwo, a Malgaszom pozostaje zabieganie o zdrowie u ... zmarłych przodków.

Zastanawiając się nad przyczyną wielkiej przepaści cywilizacyjnej między Madagaskarem a np. Europą jako jedną z przyczyn Tomasz Owsiany wskazał „mora mora”. Słowa te znaczą pomału, bez pośpiechu, są dla Malgaszy stale powtarzanym refrenem. Stanowią nie tylko zwyczaj, mentalność, styl, sposób życia, ale wręcz jego filozofię. Wyraża się ona w umiejętności czekania, ale także w wielkiej prowizorce, niesolidności, improwizacji, nieprzewidywalności. Tomasz Owsiany punktując negatywne strony „mora mora” dostrzegł i pozytyw: – Malgasze uodparniają się na stres, zmniejszając pole rażenia dyskomfortu (więcej spostrzeżeń na temat „mora mora” można przeczytać w nr 1/2015 miesięcznika „Poznaj Świat”).

Funkcjonowanie „mora mora” przedstawił na podstawie podróżowania. Jeśli do pojazdu wciska się dwa razy więcej pasażerów, niż przewidział konstruktor pojazdu, a na dachu układana jest wysoka piramida bagaży – to należałoby przewidzieć, że przy nie najlepszej jakości dróg, może nastąpić awaria. Malgaszom to nie przeszkadza. Jak się coś zepsuje, zaczekają na reperację, choćby miało to trwać i kilka dni, albo pójdą pieszo. Kilkanaście lat temu powstało sporo dróg asfaltowych. Wcześniej przejazd odległości 500 km trwał niekiedy i trzy tygodnie. Niczemu to jednak nie szkodziło. Była to okazja do pogłębienia znajomości między pasażerami, a te niekiedy były finiszowane małżeństwami.

– Na zakończenie dnia Malgasze lubią się spotykać, tańczyć – mówił T. Owsiany. Zaprezentował przykład charakterystycznego teledysku z tamtejszą gwiazdą. Tradycyjna, głośna muzyka połączona z tańcem, przy którym wykonuje się silne, charakterystyczne ruchy biodrami, prezentowana jest nierzadko na tle tego, co stanowi luksus dla Malgaszy – salonów meblowych, sklepów ze sprzętem AGD, luksusowych samochodów.

– Codzienność na Madagaskarze potrafi być niecodzienna dla vazahów i dla samych mieszkańców Madagaskaru – podsumował Tomasz Owsiany i jako symbol kontrastów występujących na wyspie zaprezentował fotografię, na której widniał masztu sieci telefonii komórkowej z ustawioną obok małą drewnianą chatką krytą słomą – budką strażnika masztu.

Za spotkanie podziękowali Tomaszowi Owsianemu Robert Mazurek, który wręczył mu w upominku karykaturę autorstwa Przemysława Krupskiego, oraz Józef Korulczyk z archiwalnym numerem Radzyńskiego Rocznika Humanistycznego. Prezes RaSIL jako historyk przypomniał związki Polski z Madagaskarem. Przypomnijmy, że królem Madagaskaru w latach 1776-86 był Maurycy Beniowski (którego przygody opisał Juliusz Słowacki w poemacie „Beniowski”), wśród trędowatych pracował na Madagaskarze o. Jan Beyzym (w latach 1898-1912), który zmarł w opinii świętości, a tuż przed II wojną światową prowadzone były, z  inicjatywy francuskiego ministra Mariusa Mouteta, rozmowy Polski z Francją na temat przekazania Polsce Madagaskaru, który był wówczas francuską kolonią.

Po spotkaniu była okazja do rozmów z podróżnikiem, zakupu książki i otrzymania autografu.

Wystawa, znajdująca się w Radzyńskiej Izbie Regionalnej (pałac Potockich w Radzyniu Podlaskim, wejście od strony suchego stawu), czynna jest od 12 stycznia do 13 lutego w godzinach od 10.00 do 14.00. Prezentowane zdjęcia po zakończeniu wystawy będzie można kupić, a dochód ze sprzedaży zostanie przeznaczony na stypendia dla najzdolniejszych maturzystów z biednych rodzin z Mampikony.

Anna Wasak

 

 

Data publikacji: 14.01.2015 r.

 

 

obraz001
obraz003
obraz007
obraz013
obraz019
obraz020
obraz021
obraz023
obraz024
obraz025
obraz026
obraz028
obraz031
obraz034
obraz038
obraz040
obraz041
obraz042
obraz043
obraz044
obraz045
obraz046
obraz047
obraz048
obraz049
obraz050
obraz051
obraz052
obraz053
obraz055
obraz056
obraz057
obraz058
obraz061
obraz062
obraz065
obraz066
obraz067
obraz068
obraz069
obraz070
obraz071
obraz072
obraz074
obraz075
obraz081
obraz082
obraz083
obraz085
obraz086
obraz087
obraz090
obraz092
obraz093
obraz094
obraz099
obraz106
obraz109
obraz110
obraz114
obraz115
obraz116
obraz117
obraz119
obraz120
obraz121
obraz122
obraz124

 

 

 

„Pod ciemną skórą Filipin”

Rok wydania: 2017

 

 

W ciągu samotnej ośmiomiesięcznej wyprawy poznawczo-reporterskiej Tomasz Owsiany odwiedził siedem plemion i ludów oraz wybrane społeczności Filipin we wszystkich makroregionach kraju. Nawiązał bliskie kontakty z mieszkańcami i uczestniczył w ich codziennym życiu: wyrabiał węgiel, uprawiał zbieractwo, orał bawołami ryżowiska i brał udział w często szokujących ceremoniach. Poznał szamana uprawiającego czarną magię i dotarł do obozu grupy paramilitarnej na Mindanao. Mieszkał w kolonii karnej i rezydencji filipińskiego multimilionera.

Celem jego wyprawy było doświadczenie „próbek” z pełnego obrazu Filipin, poznanie nieeksportowej twarzy kraju oraz odnalezienie odpowiedzi na pytanie, jak przeobrażają się tamtejsze rdzenne kultury pod wpływem nowoczesności. Ale ambitne założenia podróży nie oznaczają śmiertelnej powagi opowiadania. W historii tej nie brak humoru czy anegdot wypływających wprost z filipińskiej rzeczywistości.

Źródło: https://muza.com.pl/

 

„Madagaskar. Tomek na Czerwonej Wyspie”

Rok wydania: 2014

 

 

Tytuł „Tomek na Czerwonej Wyspie” nawiązuje do serii Alfreda Szklarskiego o przygodach Tomka Wilmowskiego. Ale nie jest to typowa książka podróżnicza ani reportaż. To opowieść o byciu na miejscu. Oto młody filolog i tłumacz jakimś zrządzeniem losu ląduje w katolickiej misji gdzieś w madagaskarskiej głuszy, gdzie ma uczyć języka francuskiego. Pracuje zatem, podróżuje, a przede wszystkim wrasta w lokalną społeczność, poznając malgaskie realia pełne sprzeczności: piękno przyrody w sąsiedztwie smrodu i brudu, bogactwo ziemi i nędza jej mieszkańców, prosta mądrość oraz niewiarygodne absurdy. Przygląda się, obserwuje i jest obserwowany, a jego świadomość białego człowieka powoli ulega przeobrażeniu. Jak sam zauważa, początek książki mówi o pierwszych próbach odnalezienia się w fascynującym, cudacznym i przytłaczającym wszechobecną innością świecie, o próbie ustalenia, co jest normalnością. Końcowy rozdział opowiada o samotnej wyprawie na wschód kraju, już oswojonego, zaprzyjaźnionego, bardziej „swojego” niż ciasna, plastikowa i jakoś bardzo odległa Europa…

Jest to zatem książka o odkrywaniu Madagaskaru. O nowych pejzażach, zapachach, impresjach i twarzach. O kompleksach miejscowych, o łapówkarstwie, o kontraście dwóch światów, o języku malgaskim i o „żywej wodzie z cycka”. O niespokojnym śnie i przenikaniu natury, o muzyce i o miękkości lemurzych łapek. O podejściu do śmierci, o sile plotek i o prowincjonalnej moralności. O wyjątkowości bycia nauczycielem. O długiej drodze na północ z kozami na dachu, o nienawiści do psów i o kopalniach szafirów. O klątwach, czarownicach i olbrzymach, o docenianiu drobiazgów, o traktowaniu kobiet, chciwości oraz o tym, jak dyrektor gimnazjum został sprzedawcą nawozu. O wspaniałościach pierwotnego lasu i o wiosce poszukiwaczy złota. O urzędowym piśmie z prośbą o pożyczenie pary nożyczek. O tym, że łatwiej wykopać migdałecznik niż wyrwać własne korzenie…

Źródło: http://www.bibliotekapoznajswiat.pl/