Robert Makłowicz

Urodził się w 12 sierpnia 1963 r. w Krakowie. Dziennikarz, podróżnik, autor książek i programów telewizyjnych o tematyce kulinarnej, kulturowej i historycznej. Pochodzi z rodziny o korzeniach polskich, ukraińskich, ormiańskich, węgierskich i austriackich. Jest absolwentem V Liceum Ogólnokształcącego im. Augusta Witkowskiego w Krakowie. W latach 1982–1989 studiował prawo, a następnie historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był publicystą w „Gazecie Wyborczej” (1993-2004) oraz współpracował z tygodnikami „Wprost”, „Newsweek” i „Przekrój”.

Robert Makłowicz pasjonuje się historią, zwłaszcza dziejami Europy Środkowej w dobie panowania Habsburgów, szczególnie zaś dwóch ostatnich władców tejże dynastii – cesarza Franciszka Józefa i cesarza Karola. Pozostałe zainteresowania nazwać można szeroko rozumianą konsumpcją – od literatury (ulubieni autorzy: Joseph Roth i Andrzej Bobkowski), poprzez muzykę (od punk rocka po Bartóka, ze szczególnym uwzględnieniem pieśni ludu Csángó), po destylaty owocowe (zwłaszcza z gruszek Williams, morwy, pigwy, śliwek, jabłek, moreli oraz mieszane), wina (koniecznie grüner veltliner i pinot noir) oraz kuchnię (przedziwna predylekcja do mamałygi z bryndzą oraz skwarkami z wędzonej słoniny).

W Telewizji Polskiej w latach 1998-2008 prowadził popularny cykl reportaży „Podróże kulinarne Roberta Makłowicza” a w latach 2008-2017 program „Makłowicz w Podróży”. Programy te znacząco odbiegały od formuły tzw. „gotowania na ekranie”. W każdym przedstawiana była kuchnia z innego zakątka świata. Jak sam o sobie mówi: „Jestem podróżnikiem z pasji, ale nie jestem prawdziwym kucharzem, lecz amatorem”. Robert Makłowicz będąc w odwiedzanych miejscach, opowiada o ich historii, warunkach tam panujących, ciekawostkach dotyczących kraju, w którym się znajduje oraz gotuje regionalne potrawy. Od 2017 r. współpracuje z kanałem telewizyjnym Food Network, gdzie możemy oglądać jego nowy program pt. „Makłowicz w drodze”.

Mieszka w Krakowie i w jednej z wiosek na półwyspie Pelješac w chorwackiej Dalmacji.

 

 

 

 

Robert Makłowicz przyjedzie do Radzynia

Dziennikarz, podróżnik, autor książek i programów telewizyjnych o tematyce kulinarnej, kulturowej i historycznej Robert Makłowicz odwiedzi Radzyń. Wydarzenie odbędzie się w niedzielę 26 maja, w ramach „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”. O 15.00 Robert Makłowicz odsłoni swoją tabliczkę na Skwerze Podróżników, o 16.00 spotka się z mieszkańcami w sali widowiskowo-kinowej Radzyńskiego Ośrodka Kultury (ul. Jana Pawła II 4). Wstęp wolny.

 

 

Robert Makłowicz urodził się w 12 sierpnia 1963 r. w Krakowie. Pochodzi z rodziny o korzeniach polskich, ukraińskich, ormiańskich, węgierskich i austriackich. Jest absolwentem V Liceum Ogólnokształcącego im. Augusta Witkowskiego w Krakowie. W latach 1982–1989 studiował prawo, a następnie historię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Był publicystą w „Gazecie Wyborczej” (1993-2004) oraz współpracował z tygodnikami „Wprost”, „Newsweek” i „Przekrój”.

Robert Makłowicz pasjonuje się historią, zwłaszcza dziejami Europy Środkowej w dobie panowania Habsburgów, szczególnie zaś dwóch ostatnich władców tejże dynastii – cesarza Franciszka Józefa i cesarza Karola. Pozostałe zainteresowania nazwać można szeroko rozumianą konsumpcją – od literatury (ulubieni autorzy: Joseph Roth i Andrzej Bobkowski), poprzez muzykę (od punk rocka po Bartóka, ze szczególnym uwzględnieniem pieśni ludu Csángó), po destylaty owocowe (zwłaszcza z gruszek Williams, morwy, pigwy, śliwek, jabłek, moreli oraz mieszane), wina (koniecznie grüner veltliner i pinot noir) oraz kuchnię (przedziwna predylekcja do mamałygi z bryndzą oraz skwarkami z wędzonej słoniny).

W Telewizji Polskiej w latach 1998-2008 prowadził popularny cykl reportaży „Podróże kulinarne Roberta Makłowicza” a w latach 2008-2017 program „Makłowicz w Podróży”. Programy te znacząco odbiegały od formuły tzw. „gotowania na ekranie”. W każdym przedstawiana była kuchnia z innego zakątka świata. Jak sam o sobie mówi: „Jestem podróżnikiem z pasji, ale nie jestem prawdziwym kucharzem, lecz amatorem”. Robert Makłowicz będąc w odwiedzanych miejscach, opowiada o ich historii, warunkach tam panujących, ciekawostkach dotyczących kraju, w którym się znajduje oraz gotuje regionalne potrawy. Od 2017 r. współpracuje z kanałem telewizyjnym Food Network, gdzie możemy oglądać jego nowy program pt. „Makłowicz w drodze”.

Mieszka w Krakowie i w jednej z wiosek na półwyspie Pelješac w chorwackiej Dalmacji.

Na 28. edycję „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” zaprasza Burmistrz Radzynia Podlaskiego Jerzy Rębek oraz Starosta Radzyński Szczepan Niebrzegowski, a także organizatorzy: Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik” i Radzyński Ośrodek Kultury. Sponsorami wydarzenia są: firma drGerard, Spółdzielcza Mleczarnia „Spomlek”, Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych i Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Radzyniu Podlaskim. Patronat nad wydarzeniem objął ogólnopolski miesięcznik „Poznaj Świat” oraz portal „Kocham Radzyń Podlaski”.

Robert Mazurek

 

Data publikacji: 13.05.2019 r.

 

 

Trzeba być sobą, nie warto się na siłę podlizywać

Robert Makłowicz – dziennikarz, podróżnik, autor książek i programów telewizyjnych o tematyce kulinarnej, kulturowej i historycznej – odwiedził nasze miasto 26 maja w ramach „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”. O godz. 15.00 odsłonił swoją tabliczkę na Skwerze Podróżników. Godzinę później spotkał się z mieszkańcami Radzynia w sali widowiskowo-kinowej Radzyńskiego Ośrodka Kultury.

 

 

„Teraz już będę musiał tu przyjeżdżać”

– Czuję się niezmiernie zaszczycony – zarówno z zaproszenia jak z tego, że mnie tu umieszczono na wieczną rzeczy pamiątkę i to w doborowym towarzystwie – mówił podróżnik tuż po odsłonięciu swojej tabliczki na radzyńskim Skwerze Podróżników. – Cieszę się, że padło na wasze miasto, bo dzięki temu wiem, że tutaj wrócę. Podlasie to skarbnica kulturowo-kulinarna. Wiedziałem o sławnym serze, ale nie wiedziałem, że jest tu pałac – i to aż taki! Teraz już wiem, sami chcieliście – teraz już będę musiał tu przyjeżdżać – zapewniał Robert Makłowicz.
Na spotkanie przybyli, obok licznego grona mieszkańców, przedstawiciele władz samorządowych: starosta radzyński Szczepan Niebrzegowski, wiceburmistrz Sławomir Lipski i przewodniczący Rady Miasta Adam Adamski.
Starosta wręczył podróżnikowi pamiątkowy medal „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” wraz z certyfikatem o numerze 45. Przyznał, że jest pasjonatem programów Roberta Makłowicza. – Gdy w weekend włączę telewizor, a pan gotuje w pięknych plenerach, tworzy się wspaniały nastrój i obiad smakuje lepiej – mówił Szczepan Niebrzegowski. Jako gospodarz „Radzyńskiej Krainy Serdeczności” zaprosił do stworzenia programu z gotowaniem na tle radzyńskiego Pałacu Potockich.

„Nie jestem zawodowym kucharzem, pasjonuje mnie historia”

Gdy Robert Mazurek powitał Roberta Makłowicza w Radzyńskim Ośrodku Kultury słowami: – Miło nam Pana gościć w Radzyniu – ten odpowiedział: – Mi jest bardziej miło. Jak nie wierzycie, możemy się wziąć na rękę. – Siłowania nie było, za to była wspaniała atmosfera – swobodna, pełna humoru, gość pięknym – jak zwykle – językiem opowiadał o potrawach, historii, kulturze, w zaskakujący sposób puentował swoje wypowiedzi.
Robert Makłowicz kilkakrotnie podkreślał, że nie jest zawodowym kucharzem, pasjonuje go historia, a kuchnia, która jest efektem historii i kultury, stanowi dla niego pretekst do opowiadania o świecie. Wyznał, że szczególnie fascynuje go kultura – w tym kuchnia – regionalna, które są efektem wielowiekowych tradycji i doświadczeń danej społeczności. – Potrawy to element kultury danego regionu, a jedzenie to jedna z najlepszych form poznania kultury lokalnej, a nie ma większego skarbu jak skarb małej ojczyzny – podkreślał. W tym kontekście zachwycał się Podlasiem. – Podlasie jest skarbcem, bo zawsze należało do Polski; aby się wykształciła tradycja lokalna, w tym kuchnia regionalna, ludzie muszą od wieków żyć na tej ziemi, muszą z niej czerpać mądrość przez wiele pokoleń. Udowadniał, że zarówno uroda Polek, inteligencja Polaków jak i dania polskiej kuchni to efekt wielkiej różnorodności („skundlenia” – a w jego ustach nie miało to słowa znaczenia negatywnego), jaka panowała w I Rzeczypospolitej. – Stanowiliśmy imperium – państwo wielu narodów, kultur, religii; w skład Rzeczypospolitej wchodziły nie tylko ziemie Polski i Litwy, ale również obecnej Białorusi, Ukrainy, zamieszkiwali ją również Tatarzy, Ormianie, Żydzi, Czesi, Niemcy, Szwedzi. Mamy to w genach – podkreślał Robert Makłowicz, który sam ma korzenie ormiańskie. Wskazywał, że potrawy uważane za tradycyjnie polskie (bigos, pierogi, barszcz, gołąbki, mazurki wielkanocne) mają różne pochodzenie, więc dopasowanie popularnych dań do kraju jest niemożliwe.
Rozpoczął od studiowania prawa w stanie wojennym, ale wytrzymał tam, dopóki dominowały przedmioty związane z historią, a potem... – Nie byłem w stanie wytrzymać prawa administracyjnego w wydaniu PRL-owskim – tłumaczył. Następnie rozpoczął studia historyczne, jednak swej przyszłości nie widział ani w szkole, ani w archiwum, więc gdy po 1989 r. znikła groźba pójścia do Ludowego Wojska Polskiego, zakończył 10-letni okres studiów. Wprawdzie nie zwieńczył ich dyplomem, ale wiedza i pasja pozostały, o czym można się przekonać oglądając jego programy telewizyjne – i czego doświadczyli obecni na spotkaniu. Odpowiedź na każde pytanie zawierała ciekawą wycieczkę historyczną.

Jakim daniem uwieść kobietę? Smacznym!

Tym razem współautorami spotkania byli internauci, którzy wysłali swoje pytania poprzez media społecznościowe. Wybrane – zapisane zostały na drewnianych widelcach (jako odniesienie do tematu spotkania „Świat na widelcu”).
A były one bardzo interesujące, czasem – zaskakujące. Dociekliwy internauta chciał znać danie, którym najskuteczniej można uwieść kobietę. Odpowiedź była prosta i zdecydowana: – Smacznym. Są różne gusta, nie radziłbym proponować czegoś ryzykownego – odpowiedział podróżnik i dodał, że ważnym atutem każdego dania jest własnoręczne jego wykonanie i wspólne konsumowanie przy rodzinnym stole, co ma wartość jednoczącą. – Co zostanie podane, jest sprawą drugorzędną – na dowód podał własny przykład: – Od prawie 30 lat, gdy tylko jestem w domu, to gotuję. Mam jedną żonę.
Pytanie o najdziwniejsze dania, jakie udało mu się zjeść, potraktował z dystansem. Przyznał, że zdarzyło mu się jeść różne potrawy – bycze jaja, smażone tarantule czy świnki morskie. Jednak nie zaliczył tego do dań wykwintnych czy wyszukanych. – Takie potrawy nie są spożywane ze względu na walory smakowe. – Ludzie je jedzą nie dlatego, że lubią, ale z głodu. W Azji miejscowi jedzą pająki, gdy jakiś naiwny turysta za to zapłaci. Poza tym to, co się je w danym regionie, zależy od różnych zwyczajów. Często za wyznacznik normalności bierzemy to, co dla nas typowe. Chińczycy nie jedzą chleba ani nabiału, bo nie mają enzymu do trawienia mleka.

Szokujące danie? Rosół z ziemniakami!

– Czy po tylu latach zajmowania się kuchnią coś jeszcze Pana zadziwia, czy też smaki świata są przewidywalne? – padło kolejne pytanie. Odpowiedź zaskoczyła wielu słuchaczy: – Nie sztuką jest wsiąść w samolot, polecieć na drugi koniec świata i tam dziwić się wszystkiemu. Sztuką jest znaleźć coś niezwykłego obok siebie – wyznał, że odkryciem i zdziwieniem był dla niego... rosół z ziemniakami, który jadł podczas pobytu na ziemi łódzkiej. – To było niezwykłe i szokujące! – stwierdził i zdziwił się, gdy radzyńska publiczność potwierdziła, że u nas to popularne danie.
Pytany o ulubione danie, odpowiedział, że nie ma takiego, za to coraz bardziej ceni prostotę – także na stole. – Coraz mniej imponują mi rzeczy skomplikowane, złożone, wielowarstwowe – zarówno na talerzu, we frazie, w malarstwie i architekturze...
Przy okazji poruszył problem marnowania jedzenia – także w kontekście historycznym. – Widok za dużej ilości jedzenia mnie smuci, nienawidzę marnotrawstwa jedzenia. Niestety, jako społeczeństwo jesteśmy pod tym względem w czołówce. Wydaje mi się, że bierze się to z tego, że dostatek to jest kwestia ostatnich kilkunastu lat. Ale mamy w genach robienie zakupów na zapas. A może jest to kwestia pokazania, że kupuję dużo, bo mnie na to stać? Reguła jest taka, że im bogatsze społeczeństwo, tym mniej żywności marnuje.
Skrytykował przechowywanie pieczywa w workach foliowych, przez co traci chrupkość, staje się gąbczaste: – Plastik i pieczywo to totalne nieporozumienie.

Na planie nie ma żadnych skandali

Zapytany o zainteresowanie branżą winiarską, również nie odmówił sobie wycieczek historycznych. – Wino jest jednym z filarów cywilizacji; chleb i wino to symbole chrześcijaństwa. Wskazał, że Europa pod względem używanych trunków dzieli się na 3 strefy: wódki, piwa i wina. Wpływy wschodnie wepchnęły nas w strefę wódki. Przypomniał, że w Polsce przed wiekami mieliśmy inny klimat: w X w. polskie miasta były obrośnięte winnicami, które uprawialiśmy do XVII w., potem była tak surowa zima, że Bałtyk zamarzł, winorośl wymarzła. – Teraz się znowu klimat zmienia, wracamy do uprawy winorośli, zmienia się też styl konsumpcji. Picie wina to misterium, oddziałuje na wszystkie zmysły – pijemy nosem, oczami, ważny jest widok, zapach – jeśli kieliszek jest nieprzezroczysty, nie widzimy, co jest w środku, jeśli źle ukształtowany – nie czujemy zapachu tak intensywnie – tłumaczył ze znawstwem.
Zdradził również tajniki nagrywania programów: czy jest dużo powtórek, czy potrawy nie przypalają się na planie. – Muszę państwa zawieść – na planie nie ma żadnych skandali. Zawsze mamy za mało czasu, choć nagranie trwa od rana do kolacji. Na mnie ciąży niezwykła odpowiedzialność, nie powtarzamy nagrań. Pomaga mi w tym wieloletnie doświadczenie, wiem, czy przepis uda mi się zrealizować czy nie. Muszę ugotować tak, żeby się 6-osobowa ekipa najadła.

Memy sprawiają mu przyjemność

Mówił też o memach na swój temat. – Oglądam je z prawdziwą przyjemnością. Żarty są życzliwe i dobrotliwe. Jeśli ludzie się śmieją, to znaczy, że oglądają i lubią moje programy. Cieszy mnie fakt, że robią to młodzi ludzie. To jest bardzo budujące i zachwycające, zwłaszcza, że nie ulegam modom językowym, staram się mówić starannie po polsku, i to nie przeszkadza ludziom wychowanym w subkulturach. Nie warto się na siłę podlizywać, trzeba być sobą.
Na zakończenie spotkania Robert Mazurek wręczył gościowi tradycyjny upominek – karykaturę autorstwa Przemysława Krupskiego. Starosta Radzyński Szczepan Niebrzegowski – ser ze „Spomleku” – sztandarowej radzyńskiej firmy, o której Robert Makłowicz wspominał podczas odsłaniania swej tabliczki na Skwerze Podróżników. Przypomniano również, że przed 10 laty Robert Makłowicz jako juror konkursu „Smaki Lubelszczyzny” docenił danie przygotowane przez uczniów radzyńskiego ZSP: gęś z jabłkami antonówkami, konfiturą z róży i jarzębiny i puree z grochu z kapustą kwaszoną z rodzynkami i miodem. Takie królewskie danie podano w Wohyniu królowi Władysławowi Jagielle, gdy wędrował z Krakowa na Litwę.
Na 28. edycję „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami” zaprosił Burmistrz Radzynia Podlaskiego Jerzy Rębek oraz Starosta Radzyński Szczepan Niebrzegowski, a także organizatorzy: Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik” i Radzyński Ośrodek Kultury. Sponsorami wydarzenia byli: firma drGerard, Spółdzielcza Mleczarnia „Spomlek”, Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych i Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Radzyniu Podlaskim. Patronat nad wydarzeniem objął ogólnopolski miesięcznik „Poznaj Świat” oraz portal „Kocham Radzyń Podlaski”.

Anna Wasak

 

 

Data publikacji: 17.06.2019 r.

 

 

Podróżując staram się zapamiętywać smaki

Wywiad Roberta Mazurka z podróżnikiem, autorem książek i programów telewizyjnych Robertem Makłowiczem

 

 

Kiedy zainteresował się Pan kuchnią tak na poważnie?

Zacznijmy od tego, że nie jestem zawodowym kucharzem. Mimo to swoją przygodę z gotowaniem rozpocząłem dość wcześnie; było to koniec szkoły podstawowej – początek liceum. Pamiętam, że w czasach mojego dzieciństwa gotowanie zastępowało mi podróżowanie. Czytałem książki kucharskie z różnych krajów i wyobrażałem sobie, jak tam jest. Marzyłem, aby kiedyś tam pojechać i spróbować tych wszystkich potraw. Zorientowałem się też, że Pan Bóg nie obdarzył mnie żadnym innym talentem, a gotowanie było dla mnie formą wyrażania samego siebie. W moim domu zawsze przywiązywało się dużą wagę do jedzenia i w tym upatruję początku swojej pasji.

Lubi Pan bardziej gotować z książką kucharską w ręku i zgodnie z przepisem czy raczej w kuchni Pan eksperymentuje?

To zależy od tego, co chcę ugotować. Najczęściej w domu przygotowuję potrawy na podstawie doznanych wrażeń. Podróżując staram się zapamiętywać smaki, by później do nich wracać. Na początku nie wychodziło mi to, ale po pewnym czasie doszedłem do wprawy. Tę technikę gotowania polecam wszystkim. Rozwija ona nie tylko umiejętności kulinarne, ale też wyobraźnię. Z kolei jeśli chcę zrobić precyzyjnie danie, które np. podano Balzacowi w czasie kolacji z Panią Walewską, to robię je według przepisu. Na szczęście gotowanie nie jest pieczeniem biszkoptów ani cukiernictwem, gdzie należy niezwykle precyzyjnie wszystko odmierzać, bo inaczej nie wyjdzie.

W obecnych czasach gotowanie jest bardzo modne, ale gdy Pan wybierał swoją drogę zawodową, pójście do szkoły kulinarnej było degradacją społeczną. Dlaczego w ogóle zajął się Pan gotowaniem?

Od samego początku gotowanie było dla mnie pretekstem do mówienia o innych kulturach, środkiem do poznawania różnych kultur. Kuchnia jest bardzo ważnym elementem każdej kultury lokalnej i to właśnie w niej tkwi siła kulinariów. Nie ma czegoś takiego jak kuchnia polska, niemiecka czy francuska. One są zbiorami lokalnych kuchni. Inaczej gotuje się na Podlasiu i Kaszubach, a jeszcze inaczej na Podhalu. Zająłem się gotowaniem, gdyż dzięki niemu mogę poznawać i przybliżać wszystkim różne regiony świata. Jak jadę do Austrii czy Francji, to nie robię programu o całym kraju, tylko o konkretnych regionach, np. o Tyrolu, Styrii albo Langwedocji.

Jest coś, czego na pewno by Pan nie zjadł?

Generalnie nie, wszystko zależy od tego jak się przyrządzi konkretne danie. Nie przepadam tylko za jedzeniem robaków. Próbowałem ich w Kambodży, jednak przekonałem się, że tam nikt tego normalnie nie jada. Wszystko jest zaaranżowane pod turystów, którzy myślą, że jest to ich ulubione jedzenie.

Jak zaczęła się Pana przygoda z kulinarnymi programami telewizyjnymi?

Na początku pracowałem w krakowskim dodatku „Gazety Wyborczej”, gdzie pisałem recenzje kulinarne. W pewnym momencie wydawca wpadł na pomysł zrobienia programu telewizyjnego. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale okazało się, że nie boję się kamery. Później dostałem propozycję robienia programów kulinarnych dla TVP, które szły w porannym paśmie drugiego programu. Następnie zwróciła się do mnie Ewa Wachowicz, która zaprosiła mnie do swojego programu jako gościa. Oczywiście, mój udział w nim ograniczył się do gotowania, po czym zaproponowała mi robienie programów kulinarnych. Zgodziłem się, ale pod warunkiem, że będziemy je kręcić w plenerze. Formuła spodobała się telewidzom, dlatego trwa to już blisko 20 lat.

Najciekawsze miejsce, które odwiedził Pan ze swoimi programami to...

Z mojego punktu widzenia ciekawość miejsca nie polega na tym, że wsiada się do samolotu i leci na koniec świata, gdzie człowieka wszystko zachwyca, bo jest inne, bo nigdy tam nie był. Moim zdaniem najciekawiej jest, gdy w nieodległej okolicy odnajdziemy coś nowego, fascynującego. Wiem, że jak pojadę do Indonezji i pójdę do dżungli, to wszyscy będą się tym zachwycać. Jednak dla mnie przyjemniej jest pojechać np. w góry pomiędzy granicami Polski, Słowacji, Rumunii i Węgier. Gdy po raz pierwszy pojechałem tam z kamerą, to przez cały czas chodziłem z otwartą buzią. A to całkiem niedaleko. Takie miejsca bardziej mnie interesują, są dla mnie zdecydowanie ciekawsze.

A czy są takie miejsca, o których Pan wie, że nigdy tam nie pojedzie?

Nie pojadę do Stanów Zjednoczonych, dopóki będą tam obowiązywać wizy. Kiedyś przyrzekłem sobie, że jak PRL upadnie, to zawsze będę głosował (chociażby uczynię to dzisiaj w Radzyniu, oddając swój głos w wyborach do Parlamentu Europejskiego), tak samo przyrzekłem sobie po tym, jak po raz pierwszy przechodziłem procedury wizowe do Ameryki, że nie będę tam jeździł, dopóki one obowiązują. To nie chodzi o to, że trzeba mieć wizę – byłem w wielu takich krajach – tylko nie zgadzam się na te wszystkie procedury. Dlatego dopóki w USA będą wizy, to mnie tam nie będzie.

Oglądając Pana programy, zawsze zastanawiałem się, co po nagraniu dzieje się z przygotowanymi daniami.

Nagrywając programy bardzo często robimy to pod presją czasu. Dlatego najczęściej jemy tylko śniadanie i pracujemy do wieczora. Z tego powodu po skończonej pracy siadamy i po prostu wszystko zjadamy. Bardzo często jest to nasz jedyny posiłek w środku dnia.

Gwiazdy telewizyjne przychodzą i odchodzą, a Pan trwa. Jak Pan to robi?

Może chodzi o to, że ja niczego nie udaję. Telewizja jest moim hobby, a ja nie muszę w niej występować. Nawet staram się nie gościć w programach, które wydają się z mojego punktu widzenia mało interesujące. Nie występuję w telewizji tylko dla samego pokazywania się.

Zawodowo zwiedza Pan świat, a co Pana relaksuje prywatnie?

Coroczne wyjazdy do Chorwacji, gdzie mam swój drugi dom. Już od ładnych paru lat na około dwa miesiące w roku jeżdżę do Dalmacji i wówczas nie ma mnie dla nikogo. Oczywiście, z wyjątkiem mojej najbliższej rodziny i przyjaciół. Odcinam się tam od wszystkiego i ładuję akumulatory przed dalszą pracą.
W ten sposób płynnie przeszliśmy do Pana ostatniej książki. Zapewne nie każdy wie, dlatego wyjaśnijmy, gdzie znajduje się Dalmacja?
Dalmacja rozciąga się wzdłuż Adriatyku w Chorwacji. Rozpoczyna się od wyspy Pag i ciągnie się aż za Dubrownik.

Dalmacja smakuje jak...

Morze Śródziemne; a na pewno dużo silniej niż Polska: powietrze pachnie niezwykle intensywnie piniami, rozmarynem i tymiankiem.

Dalmacja to Pana miłość od pierwszego wejrzenia czy to przychodziło z czasem?

Zdecydowanie od pierwszego wejrzenia. Po raz pierwszy pojechałem tam późno, bo dopiero w 1995 r. Wcześniej było trudno wyjechać do Jugosławii, a jak upadł PRL, to nadrabiałem inne zaległości. Następnie przyszła wojna i rozpad Jugosławii. Ale gdy już tam pojechałem i zobaczyłem Adriatyk i te wyspy, to po prostu zwariowałem. Może wzięło się to z tego, że Kraków – w którym przez większość roku mieszkam – i Dalmacja, w okresie zaborów Polski, znajdowały się w tym samym państwie. Dowodem na to jest chociażby głębokość Kopalni Soli w Wieliczce, która nie jest mierzona od Morza Bałtyckiego tylko od Adriatyku.

Do kogo kieruje Pan swoją książkę? Do osób, które znają Dalmację, czy do tych, które chcą ją poznać?

Do jednych i do drugich. Jest to książka głównie kucharska, w którym jest określone tło podróżnicze.
We wstępie do książki poruszył Pan ciekawy wątek oczekiwań turystów, odwiedzających słoneczną Chorwację, stęsknionych za rybami. A Pan radzi jeść wędzony boczek...
Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Pokolenie naszych dzieci jest najprawdopodobniej ostatnim, które je dzikie ryby. Świat jest potwornie przełowiony, a w szczycie sezonu te prawdziwe, świeżo złowione, są potwornie drogie. Często zdarza się, że podawane są nam ryby importowane. Jak chce się w Dalmacji zjeść porządne ryby, to należy pojechać tam nie w lipcu i sierpniu. Stąd też w książce znalazło się mnóstwo innych przepisów, chociażby te z wędzonym boczkiem w roli głównej.

Mieszka Pan w Dalmacji i Krakowie. To właśnie tam jest Pana dom czy jednak w Polsce?

Dom to jest język, dlatego mój dom jest przede wszystkim w Polsce. Ale to nie oznacza, że w Dalmacji nie czuję się jak u siebie.

A jak wygląda Pana dzień w Dalmacji?

Będąc tam bardzo dużo piszę. W ogóle bardziej wolę pisać niż robić programy telewizyjne. W Dalmacji zawsze wstaję wcześnie rano, bo później jest gorąco. Wypijam kawę, idę popływać, wypijam drugą kawę i zjadam lekkie śniadanie. Później biorę sobie stoliczek i idę pod drzewo – najczęściej migdałowca – i piszę. Gotuję obiad i idę nad morze. A wieczorem spotykamy się ze znajomymi w restauracji albo rozpalamy sobie grilla. Generalnie w Dalmacji odpoczywam po bardzo intensywnej części roku.

Czego Dalmacja może nauczyć się od Polski, a czego Polska od Dalmacji?

Polakom na pewno brakuje luzu, takiego południowego stylu życia. Z kolei Dalmatyńczykom brakuje naszej konkretności, dotrzymywania słowa i pracowitości. Tam jest „maniana” – wszystko jest jutro. Z kolei my często jesteśmy zbyt poważni. Gdyby dało się to wypośrodkować, byłoby wspaniale.

Na koniec naszej rozmowy proszę zdradzić swoje najbliższe plany kulinarno-podróżnicze?

Właśnie zacząłem pisać nową książkę, która tym razem będzie dotyczyła Azji. Myślę też o publikacji niezwiązanej z kulinariami, tylko tym razem będzie to beletrystyka. Ponadto przez cały czas można oglądać mój program na kanale Food Network, gdzie w najbliższym czasie wyemitowane zostaną odcinki z Ukrainy. A za chwilę jedziemy do Kazachstanu.

Bardzo dziękuje za wywiad.

Ja również dziękuję za miłą rozmowę i za zaproszenie do Radzynia Podlaskiego.

 

Data publikacji: 26.05.2019 r.

 

 

obraz001
obraz007
obraz008
obraz010
obraz011
obraz012
obraz014
obraz015
obraz016
obraz017
obraz018
obraz020
obraz023
obraz024
obraz026
obraz027
obraz031
obraz033
obraz034
obraz038
obraz039
obraz041
obraz044
obraz047
obraz052
obraz054
obraz060
obraz061
obraz065
obraz066
obraz078
obraz081
obraz088
obraz091
obraz096
obraz098
obraz101
obraz102
obraz105
obraz107
obraz108
obraz110
obraz111
obraz114
obraz118
obraz119
obraz122
obraz123
obraz126
obraz127
obraz128
obraz129
obraz134
obraz138
obraz139
obraz141
obraz142
obraz143
obraz146
obraz147
obraz150
obraz156
obraz158
obraz159
obraz161
obraz162
obraz166
obraz168
obraz169
obraz170
obraz171
obraz175
obraz178
obraz183
obraz191
obraz192
obraz193
obraz194
obraz195
obraz196
obraz197
obraz202
obraz204
obraz209
obraz211
obraz215
obraz220
obraz225
obraz228
obraz229
obraz230
obraz233
obraz234

 

 

 

 

„Dalmacja. Książka kucharska”

 Rok wydania: 2016

 

 

Dalmacja, od lat najliczniej odwiedzana przez polskich turystów nadmorska chorwacka kraina, dla wielu jest wręcz synonimem udanych wakacji. Tym bardziej trudno zrozumieć, dlaczego dotychczas nie ukazała się na naszym rynku wydawniczym książka w sposób kompetentny traktująca dalmatyńską kuchnię, która przecież - obok słońca i lazuru morza - jest jednym z ważniejszych magnesów, ściągających każdego roku w tamte strony miliony przybyszów z całego świata.

Tę bolesną lukę szczęśliwie wypełnia Robert Makłowicz pozycją „Dalmacja. Książka kucharska”. Autor, od lat związany uczuciowo z Dalmacją, w dodatku z wzajemnością, jak się wydaje, poznał doskonale zarówno tamtejszą kuchnię domową, jak i restauracyjną, a spędzając każdego roku kilka miesięcy nad Adriatykiem, własnoręcznie i po wielekroć ugotował niemal każdy dalmatyński kulinarny klasyk. Czytelnicy wraz z książką dostają nie tylko przepisy, lecz również informacje na temat ich pochodzenia, możliwości modyfikacji, praktycznego zastosowania w polskich warunkach, słowniczek kulinarny polsko-chorwacko-dalmatyński oraz bibliografię tematu w języku chorwackim. Rzecz można zabrać ze sobą na wakacje, traktując jako rodzaj przewodnika lub wedle niej gotować po powrocie do domu, przywołując letnie wspomnienia. Całość wzbogacają specjalnie do książki wykonane zdjęcia, których autorami są Andrzej Tomczak, operator filmowy i współautor programów telewizyjnych „Podróże kulinarne Roberta Makłowicza” i „Makłowicz w podróży” oraz Agnieszka Makłowicz, kierownik produkcji tychże oraz producent drugiego z wymienionych, prywatnie żona Roberta.

Źródło: http://www.wysokizamek.com.pl/

 

„C.k. kuchnia”

Rok wydania: 2015

 

 

„C.k. kuchnia” to nie tylko książka kucharska, lecz również opowieść o czasach, gdy Europa Środkowa stanowiła jedność pod berłem Habsburgów. Amatorzy kulinariów odnajdą na jej łamach 84 przepisy z tamtych czasów i tamtych ziem, od Adriatyku po Karpaty. Przepisy reprezentatywne dla dzisiejszych kuchni narodowych - węgierskiej, czeskiej, rumuńskiej, austriackiej, bośniackiej, słowackiej czy też północnowłoskiej - kiedyś zwanych po prostu c.k. kuchnią. Ci wszyscy, którzy nad gotowanie przedkładają historię, też nie powinni być zawiedzeni. Każdą kuchenną receptę poprzedzają bowiem krótkie historie, których bohaterami są monarchowie, arcyksiążęta, sławni wodzowie i herosi oręża, a także zwykli obywatele naddunajskiej monarchii. Niektóre z owych historii rzeczywiście miały miejsce, niektóre zrodziła jedynie wyobraźnia autora, choć trzeba z całą sumiennością zaznaczyć, że została ona zapłodniona przez lekturę memuarów i gazet sprzed pierwszej wojny światowej. Najpochlebniejsi recenzenci przyrównują styl autora do niezapomnianej frazy Jaroslava Haška, przed czym autor się broni, a powoduje nim nie tylko wrodzone głębokie poczucie skromności, lecz również pamięć o ochotniczej służbie Haška w Armii Czerwonej w charakterze politruka. „C.k. kuchnię” niezrównanie ozdobił akwarelami Andrzej Zaręba, artysta od lat współpracujący z Robertem Makłowiczem i dzielący z nim gorące uczucia do Austro-Węgier.

Źródło: http://www.wysokizamek.com.pl/

 

„Café Museum”

Rok wydania: 2010

 

 

„Tak więc jestem i Grekiem, i Chińczykiem, cóż to komu może przeszkadzać? Choć polski mym ojczystym językiem, najbardziej lubię słyszeć wokół siebie także inne mowy. Cieszy mnie obecność w jednym miejscu świątyń różnych wyznań, a jeszcze bardziej raduje, gdy wszystkie są otwarte. Przekraczanie granic od dzieciństwa stanowiło mą ulubioną rozrywkę, a myśl o ich istnieniu jedno z najczęściej przywoływanych przekleństw. Gdy już sam mogłem decydować o miejscu własnego pobytu, a los sprawił, że granice stały się przekraczalne, podejmowałem nieraz wyprawy bez konkretnie określonego celu, byle tylko usłyszeć inny język, zjeść inny rodzaj zupy, spróbować innego alkoholu, zobaczyć inny krajobraz. By zobaczyć własne odbicie w innym lustrze. To konieczne, gdyż lustra potrafią kłamać, więc jeśli całe życie przeglądasz się w jednym, możesz do końca nie wiedzieć, jak naprawdę wyglądasz” – pisze Robert Makłowicz.

Źródło: http://www.czarne.com.pl/

 

„Fuzja smaków. Podróże kulinarne Roberta Makłowicza”

Rok wydania: 2007

 

 

Jak połączyć w jednym garnku kuchnię włoską i tajską? Czy mięsem kaczki można zastąpić stek z krokodyla? Co trzeba zrobić, żeby dostać do potrzymania misia koalę? Czy potrafisz sobie wyobrazić urugwajską potrawę, która jest jednocześnie iberyjskim klasykiem arabskiego pochodzenia i którą masowo jedzą Latynosi? Jakie zioło powinniśmy koniecznie przywieźć z podróży do Jamajki? Cóż, u diaska, można zrobić z tuńczyka w puszce?!

Kolejna odsłona wojaży Roberta Makłowicza to wyprawa w świat ekscytujących smaków, które wyznaczają najmodniejsze kulinarne trendy. 100 przepisów kuchni tajskiej, australijskiej, urugwajskiej i jamajskiej to przewodnik po królestwie potraw, które łączą kulinarne tradycje i składniki z różnych stron świata. Esencjonalne zupy, porywające kombinacje jarzyn, wielkie żarcie z drobiu i mięsa oraz doskonałe przykłady kuchni fusion - wszystko to składa się na bogato ilustrowaną książkę, która przynosi nowe inspiracje i pomysły. To coś więcej niż książka kucharska.

Źródło: http://www.wydawnictwoznak.pl/

 

„Podróże kulinarne Roberta Makłowicza. Smak Węgier”

Rok wydania: 2006

 

 

Telewizyjne podróże Roberta Makłowicza wreszcie w książkowej wersji! Tylko tutaj znajdziecie przepisy i dowcipy, których nie zdążyliście zapisać!
Tym razem wyruszamy na Węgry, gdzie nauczymy się robić nie tylko potrawy takie jak leczo, ale poznamy też sekrety wytwarzania tokaju. Niezwykłe miejsca, wciągające opowieści, praktyczne rady i przede wszystkim przepisy składają się na ten dowcipny i pełen radości życia przewodnik po najsmaczniejszych zakątkach Węgier.

Źródło: http://www.wydawnictwoznak.pl/