Marka Pindrala wspomnienia z Państwa Środka, czyli Chiny od podszewki
Marek Pindral – autor książki „Chiny od góry do dołu” przebywał w Radzyniu 13 i 14 lutego. Podczas dwóch spotkań – czwartkowego w Bibliotece Pedagogicznej i piątkowego z młodzieżą w sali widowiskowo-kinowej Radzyńskiego Ośrodka Kultury opowiadał o Kraju Środka. Mówił o tym interesująco i intrygująco, z wielkim poczuciem humoru, ale pokazał też ciemne strony Chin. – To kraj potężnych kontrastów – podsumował, a kontrasty te wskazywał w każdej niemal dziedzinie życia.
Była to już ósma edycja „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”, organizowanych przez Szkolne Koło Krajoznawczo-Turystyczne PTTK nr 21, działające przy I LO w Radzyniu pod kierunkiem Roberta Mazurka, oraz przez Radzyńskie Stowarzyszenie Inicjatyw Lokalnych.
„Chiny od podszewki”
Na wstępie publiczność miała okazję przypomnieć sobie podróże odbywane z gośćmi wcześniejszych spotkań przez obejrzenie prezentacji multimedialnej. Ostatnie spotkania zgromadziły liczną widownię, zadecydowała o tym zapewne renoma spotkań, ale i zainteresowanie tematem ostatniego. Z Chinami mamy do czynienia na co dzień, bo zalani jesteśmy chińskimi produktami. Chwalimy niskie ceny, narzekamy na słabą jakość, podróbki zachodnich marek, produktów. W Polsce jak grzyby po deszczu wyrastają chińskie centra handlowe – nawet w małych miastach, takich jak nasze. Niewiele wiemy jednak o kraju ich pochodzenia, Chiny przez wiele lat były krajem zamkniętym. Teraz się nieco otwarły, tym cenniejsza była opowieść Marka Pindrala.
Barwną opowieść o Państwie Środka gość Roberta Mazurka przeplatał pokazami multimedialnymi. Słuchacze mogli obejrzeć trzy nastrojowe impresje – poświęcone egzotycznej przyrodzie (m.in. z lasami bambusowymi i kamiennymi, tarasami ryżowymi, pandami, makakami), przebogatej historii Chin, o jakiej świadczą wspaniałe zabytki (widzieliśmy fotografie Muru Chińskiego, armii terakotowej, Zakazanego Miasta, potężnej rzeźby Buddy z Leshan i wiele innych) oraz trzecią – o ludziach tam mieszkających, którzy stanowią wielką mozaikę etniczną i kulturową. Podróżnik podkreślił, że na terenie Chin żyje aż 56 mniejszości etnicznych.
Marek Pindral w Chinach przebywał 2 lata jako wykładowca języka angielskiego na uniwersytecie w Chengdu, w prowincji Syczuan. Przybył tam tuż po wielkim trzęsieniu ziemi. Dostał zakwaterowanie na 16 piętrze. Poradzono mu, żeby w razie kolejnego trzęsienia biegł na dach. – Będzie łatwiej zidentyfikować twoje zwłoki – usłyszał uzasadnienie. – Mieszkałem z Chińczykami, pracowałem, spałem, jadłem, kłóciłem się, godziłem, świętowałem – znam to z pierwszej ręki, od podszewki – stwierdził na wstępie podróżnik. Swój dwuletni pobyt w Chinach wykorzystał na liczne wyprawy i rozmowy z ludźmi. W opowieści o Państwie Środka przedstawił wiele aspektów chińskiej rzeczywistości, splatającej się w jedną, pełną egzotyki, barw i kontrastów mozaikę. Najlepiej będzie ją poznać, czytając świetnie napisaną książkę. Ale kilka spraw warto zaznaczyć i w tej relacji.
W totalitarnym państwie komunistycznym
Chiny to nadal totalitarne państwo komunistyczne. Marek Pindral w umowie o pracę miał zakaz rozmów o polityce. Znalazł jednak na to sposób: – Mówiłem… o historii, bo przecież wszystko, co wydarzyło się do wczoraj, nią jest! Podróżnik przyznał, że nawet rodziny, które go gościły, miały potem problemy, były przesłuchiwane, nękane przez policję. – W grupie studenckiej było trzech nadzorców, kontrolujących nauczyciela, studentów i czystość ideologiczną nauczania. Po dwóch miesiącach doniesiono do władz, że może być szpiegiem – wspominał. Kazano mu też potępić ówczesnego prezydenta Polski, Lecha Kaczyńskiego, za to, że spotkał się z Dalajlamą, którego władze chińskie uważają za mordercę i terrorystę (choć szanują Polaków np. za wojnę obronną w 1939 r., to Tybetowi niepodległości wciąż odmawiają). Tego polski nauczyciel nie uczynił. Przypomniał też jeden z konkursów na przemowę, którego temat brzmiał: Dlaczego nie powinniśmy ufać obcokrajowcom? Paradoksalnie: w jury zasiadali… sami obcokrajowcy.
– W Chinach jest cenzura mediów, Chińczycy poddawani są praniu mózgów, pozbawiani samodzielnego myślenia i dlatego mówią często, jak telewizory, mają gotowe odpowiedzi na wiele pytań, a gdy padają inne – milczą nieraz zakłopotani – mówił M. Pindral. – Tylko czasami dociera do nich, że rzeczywistość Chin jest inna niż ta, wykreowana przez oficjalną propagandę i media.
Podróżnik przytoczył epizod szczególnie wstrząsający. Wraz ze studentami pojechał na miejsce niedawnego trzęsienia ziemi w prowincji Syczuan, gdzie zginęło 80 tys. ludzi. Widzieli tam zrujnowane budynki mieszkalne, szkoły. Tylko dom partii ocalał, bo był zbudowany z porządnych materiałów. Z powodu korupcji inne budynki były budowane byle jak (porównaj nasze autostrady – przyp. red.). Widzieli dramatyzm położenia ludzi zmuszonych do koczowania w kontenerach. Jedna z kobiet poskarżyła się studentowi, że rządową pomoc finansową wypłacono im w… fałszywych banknotach, prawdziwe trafiły po drodze do czyichś kieszeni.
– Dziwny jest też chiński komunizm z innych względów: szkoły ponadgimnazjalne mają płatne, płatną służbę zdrowia, wielu nie ma zabezpieczeń emerytalnych – obowiązek utrzymania rodziców wciąż spada na dzieci. (Trudno się było oprzeć wrażeniu, że Polska obecnie długimi krokami zmierza do chińskiego modelu). Leczenie jest bardzo drogie, stąd nie dziwi widok ulicznego dentysty, prymitywnych warunków, jakie panują w przychodniach dla ubogich.
Kuchnia chińska – numer jeden we wszechświecie
W Polsce mamy ekspansję chińskiej kuchni. Wszechobecna staje się „chińszczyzna na talerzu”. Kuchni chińskiej, którą uznał za „numer jeden we wszechświecie” Marek Pindral poświęcił sporo czasu.
– Epoka Mao Tse-Tunga minęła, Chińczycy już nie umierają z głodu. Wręcz przeciwnie: ciągle biesiadują – podkreślał podróżnik. – Ale potrafią jeść wszystko: co lata – oprócz samolotów, co ma nogi – oprócz stołu, i co pływa – oprócz łodzi podwodnej – przytoczył popularne powiedzenie. Chińczycy jedzą świeże produkty – do tego stopnia, że w metropolii na kilkunastym piętrze można spotkać na balkonach kurniki, zapewniające świeży drób i jajka. Często nie mają lodówek – w wielopokoleniowych rodzinach dziadkowie codziennie robią zakupy na targu. Mają tysiące przypraw, ale jednocześnie do potraw sypią olbrzymie ilości glutaminianu sodu. Chińczycy jedzą psy – ale tylko przeznaczone do tego rasy hodowlane. Jednak ze zgrozą podróżnik wspominał sposób ich mordowania i oprawiania na oczach innych psów, czekających w klatce na swoją kolej. Podobnie okrutne, choć obecnie nielegalne jest jedzenie mózgów żywych małp (bo ciepłe). Przysmak chińczyków stanowią owady. – To potrawa bardzo zdrowa, zawiera mało tłuszczu, dużo białka, smakuje jak chipsy – stwierdził M. Pindral.
Co kraj to obyczaj
Chińczycy są dumni ze swego kraju, mającego liczącą 5 tys. lat historię i na swym koncie wiele osiągnięć cywilizacyjnych, włącznie z wynalazkami, z których korzysta cały świat. Ale jednocześnie mają kompleks Zachodu – naśladują zachodnie marki, kopiują produkty. Budują nawet zachodnie miasta-atrapy tylko po to, by się na ich tle fotografować i chełpić podróżami do „Europy”.
Chiny są najludniejszym państwem świata – liczą 1,3 mld mieszkańców – co piąty ziemianin jest Chińczykiem. I na co dzień żyją stadnie. Marek Pindral przyznał, że było to wielkim dyskomfortem, gdy nie mógł liczyć na chwilę odosobnienia, a nawet intymność u lekarza (widząc obcego i białego, cała poczekalnia pchała się za nim do gabinetu lekarskiego), a nawet w WC. Inny dyskomfort stanowiło gromadne jedzenie: tylko miseczkę do ryżu każdy ma oddzielną – po resztę potraw biesiadnicy sięgają do wspólnych misek – także gdy panują epidemie, np. ptasiej grypy. Za to Chińczycy noszą maski chroniące ich od zanieczyszczeń, a także, gdy ktoś choruje – by uchronić innych przed zakażeniem. W dobrym tonie jest siorbanie i mlaskanie przy stole, panuje też powszechny zwyczaj plucia na ulicy, ale wielkim nietaktem jest np. publiczne wydmuchiwanie nosa, nawet do chusteczki.
Marek Pindral określił Chińczyków jako ludzi bardzo pogodnych, radosnych, otwartych, gościnnych, ale i niezwykle przesądnych. Unikają czwórek (bo po chińsku cztery brzmi jak śmierć), za szczęśliwą liczbę uznają ósemkę (ich nazwa po chiński brzmi jak powodzenie, szczęście), nie noszą gruszek do szpitali, bo nazwa tego owocu po chińsku brzmi jak rozstanie.
Podróżnik mówił o szczególnie egzotycznych zwyczajach ludu Miao, czczącego drzewa, a także o zwyczajach związanych z pogrzebem. Chińczycy powinni zostać pochowani w miejscu urodzenia, dlatego kiedyś można było zaobserwować dziwne „marsze” nieboszczyków odbywane na plecach tragarza, który dźwigał zmarłego do rodzinnej miejscowości. Pochówkowi towarzyszy olbrzymi hałas petard, aby w zaświatach usłyszeli, że trzeba przyjąć zmarłego; spalają specjalne przedmioty z papieru – pieniądze, samochody, telefony komórkowe, aby nieboszczyk mógł z nich korzystać po śmierci. Innym zwyczajem pogrzebowym, spotykanym wysoko w górach, jest tzw. pochówek podniebny - poćwiartowane ciało zostawia się na skale na pożarcie sępom (buddyści).
Między Manhattanem a Biskupinem
I jeszcze garść chińskich ciekawostek. Marek Pindral był jedynym zachodnim wykładowcą, któremu nie ukradziono służbowego roweru, jaki otrzymał od władz uczelni. Jednocześnie wyrażał podziw dla studentów – ich wielkiej pilności i pędu do wiedzy, pragnienia doganiania Zachodu. Słuchacze mieli możliwość oglądania zdjęć chińskich „Manhattanów” (– W jakiej pięknej wiosce mieszkasz – zachwycali się studenci Marka Pindrala, oglądając widokówki Poznania) oraz „chałup jak z Biskupina”, w jakich mieszkały rodziny innych jego uczniów.
– Męczący jest powszechny zwyczaj palenia – stwierdził podróżnik. – Palą także w szpitalach pacjenci umierający na raka płuc i ich lekarze. Ale jednocześnie bardzo dbają o zdrowie – tysiące ludzi co dzień wychodzi na ulice, by się gimnastykować. W ogóle życie toczy się na ulicy, nikogo nie dziwi widok ludzi paradujących w piżamach, ulicznych handlarzy, stawiaczy baniek, czyścicieli uszu. Na południu Chin ludzie chodzą w płaszczach nie tylko na ulicach, ale i w mieszkaniach, nawet w nich śpią, bo mieszkania nie mają tam ogrzewania – tak ponoć zarządził swego czasu Mao Tse-Tung. Chiny mają bardzo zanieczyszczone środowisko, szczególnie w wielkich metropoliach. Rzeki zmienione zostały w śmierdzące ścieki, są nawet specjalne znaki ostrzegawcze.
Czy Chińczycy znają Polskę?
Znają Marię Curie, Chopina, filmy – np. „Vinci” Machulskiego. I jeszcze ciekawostka: W komunistycznych Chinach polski podróżnik spotykał obrazy Miłosierdzia Bożego i „Dzienniczki” św. Faustyny Kowalskiej.
Podczas spotkania można było – jak zwykle – kupić książkę podróżnika i otrzymać dedykację. Jeśli ktoś nie był na spotkaniu, warto poszukać jej w księgarniach. Bo choć sami nie pojedziemy może nigdy do Chin, to Chiny przychodzą do nas i to w różnych formach. Warto więc je znać „od podszewki”.
Anna Wasak
Data publikacji: 17.02.2014 r.