Poczułem pocałunek wojny
Radzyński Ośrodek Kultury i działające przy nim Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik” zaprosili na wystawę fotografii oraz spotkanie z podróżnikiem Maksem Skrzeczkowskim pt. „Pocałunek wojny”. Wydarzenie odbyło się 24 lutego 2023 roku – dokładnie w pierwszą rocznicę agresji Rosji na Ukrainę – w Galerii „Oranżeria”. Wpisało się w cykl „Radzyńskich Spotkań z Podróżnikami”.

Maks Skrzeczkowski wyznał na wstępie, że temat Ukrainy jest mu bliski, także emocjonalnie; w ciągu ostatnich 19 lat był tam kilkanaście razy. Pierwszy raz pojechał tam w 2004 roku jako międzynarodowy obserwator wyborów prezydenckich. Przebywał na Majdanie podczas pomarańczowej rewolucji i 10 lat później.
Cztery razy znalazł się w rejonie działań wojennych pod Donieckiem, w Mariupolu był w 2015 roku, w Charkowie – na przełomie kwietnia i maja 2022 r. (między 90. a 100. dniem wojny).
Byłem ukraińskim żołnierzem. Poczułem pocałunek wojny
– Czułem się ukraińskim żołnierzem, choć mam obywatelstwo polskie; nie miałem broni, nie strzelałem, ale byłem ubrany w mundur, przemieszczałem się ze swoim batalionem i doświadczałem wojny, jej niebezpieczeństw, ciągłego zagrożenia utratą życia. Gdy chciał kiedyś pójść na stronę, usłyszał od Ukraińców, żeby był ostrożny, bo miejsce jest zaminowane i może stracić nogi. Wspomniał też doświadczenie spod Mariupola: żołnierze ostrzegali dziennikarzy, żeby odkryty odcinek przebiegli w oddaleniu, bo rosyjscy snajperzy mogą jednym strzałem zabić dwie osoby. – Było zimno, wiał przenikliwy wiatr, a ja przebiegając tamtędy czułem upał w klatce piersiowej. To była bomba adrenaliny. Doświadczył też czegoś, co nazwał pocałunkiem wojny. – Poczułem na twarzy napór powietrza z fali uderzeniowej. To był pocałunek wojny – mówił. – Wiele razy chciałem uciec do domu, obiecywałem sobie, że nie wrócę, ale wojna ma w sobie coś narkotycznego; gdy ktoś jej doświadczył, ciągnie go potem jak magnes. Paradoksalnie tam się czuje, że się żyje.
Dlaczego tam jeździł? – Siedzi we mnie ciekawość świata, niespokojny duch, który sprawia, że muszę pojechać tam, gdzie dzieje się historia, żeby to uwiecznić – wyjaśniał Maks Skrzeczkowski i dodał: – Uczestnictwo w wydarzeniach jest warunkiem rzetelnego reportera, dokumentalisty. Chciałem poznać wojnę u źródła, w inny sposób, jak siedząc przed telewizorem i będąc skazanym na medialną papkę informacyjną – przyznał, że widział „wiele rzeczy, o których w telewizji nie mówiono”.
Pokazać prawdziwe oblicze wojny
Zdjęcia żyją, są prezentowane na wystawach, pokazują prawdę o wojnie, wpływają na emocje, może także na decyzje. Informował, że z okazji rocznicy agresji Rosji na Ukrainę w Parlamencie Europejskim została zorganizowana wystawa sztuki współczesnych artystów ukraińskich. Przy tej okazji zaprezentowane zostały fotografie wojenne m.in. Maksa Skrzeczkowskiego. – Może w ten sposób pokażę europosłom prawdziwe oblicze tej wojny i wesprę walczących, jeśli zadecydują o wysłaniu Leopardów na Ukrainę.
Poza tym na Ukrainie ma przyjaciół, niepokoi się o ich los. Z relacji telewizyjnych dowiedział się, że bomba trafiła w znany mu dom. Mieszkał tam były więzień niemieckich obozów koncentracyjnych. – Człowiek, który przeszedł 3 czy 4 niemieckie obozy koncentracyjne, zginął od rosyjskiej bomby.
Obłęd i paranoja. Nie wierzę, że tam byłem, takie to surrealne
– Wojna jest przewrotna i absurdalna, pełna dziwnych zdarzeń. Nie wierzę, że tam byłem, takie to surrealne. Wojna ze swymi okrucieństwami, a obok normalne życie się toczy – mówił Maks Skrzeczkowski. Na Majdanie był kilka dni po krwawych wydarzeniach, widział zastygłą krew na ziemi, na twarzach mężczyzn.
Pod Donieckiem w służbach medycznych są weterynarze, dentyści, którzy muszą oporządzić rozszarpaną nogę. Widział żołnierza, któremu granat urwał rękę, z opatrunkiem stacjonował dalej.
Ludzie się dziwnie zachowują. Jedna sytuacja: ksiądz kosi trawnik, podczas gdy w odległości 500 m trwa ostrzał. Gdy zapytał, po co to robi, usłyszał odpowiedź: – Trzeba się czymś zająć.
W innym miejscu widział, jak ktoś maluje zewnętrzne ściany domu z powybijanymi szybami. – Trzeba coś robić, żeby przetrwać, żeby nie stracić wiary, że wojna się skończy – tłumaczył.
Przyznał, że człowiek z czasem się oswaja z niebezpieczeństwem i próbuje żyć normalnie. Opowiadał, że sam w czasie nalotu reperował studzienkę kanalizacyjną. Mówił o księżach, którzy się zachowywali jak komandosi, najwięksi twardziele. W sytuacji zagrożenia nalotem chemicznym usłyszał komunikat, by wkładać maski. – Nikt maski nie miał, byliśmy bezradni. Usłyszałem radę: Trzeba być dobrej myśli. Przebywając z takimi ludźmi, człowiek nabiera odwagi. Takie doświadczenie jest jak szczepionka. Przez to, czego doświadczyłem, pozbyłem się lęku – wyznał podróżnik. Pokazał zdjęcie żołnierza w hełmie z wydrapaną na nim tarczą strzelniczą, „żeby strzelający wiedzieli, gdzie mam środek głowy” – wyjaśniał Ukrainiec.
Gdy zauważył, że siatka maskująca zrobiona jest z nowego, bardzo dobrego materiału, spytał, czy nie żal go rozcinać na strzępy. Usłyszał, że to fragmenty spodni żołnierza, któremu pocisk urwał nogę.
Skala zniszczeń jest nie do uwierzenia
Maks Skrzeczkowski opowiadał o wrażeniach z Charkowa – jednego z miast najdotkliwiej doświadczonego rosyjską agresją. Przed wojną miasto zamieszkiwało 1,5 mln osób. Teraz zamienione zostało w kamienną pustynię. – Skala zniszczeń jest nie do uwierzenia. Miasto przypomina wykonaną z wielkim rozmachem, za miliardy dolarów realistyczną, hollywoodzką dekorację do jakiejś post apokaliptycznej produkcji – wspominał reporter i dodał, że gdy szli wśród ruin 2 kilometry, spotkali tylko dwóch żołnierzy. – Kto nie musi, nie wychodzi – mówił podróżnik. Wyjście z podziemnych nor może źle się skończyć. Miasto jest pod ciągłym ostrzałem.
Ale zdarzają się niezwykłe sytuacje. Reporter pokazywał fotografie kościoła, w którego podziemiach ukrywali się ludzie. Budynek był wielokrotnie ostrzeliwany, zniszczone zostały działki otaczające świątynię, ale sam kościół stał nietknięty.
Podziemne miasto
Miasto jest puste, bo kto mógł, wyjechał. Ci, co pozostali, to ludzie samotni, niezaradni, bojący się zmian, ale też alkoholicy, osoby z problemami psychicznymi. Chronią się w piwnicach, w metrze. Jako osoba zaufana Maks został wpuszczony na stację metra.
Dwa składy wagonów służyły ukrywającym się za mieszkania. Na jednym ze zdjęć widać chłopca stojącego w oknie. Nad nim, na dachu suszą się trzy pary butów. – Ten skład długo nie odjedzie. Wszystko jest na odwrót, nie tak, jak powinno być – komentuje reporter.
Na peronie stoją dwie małe lodówki, w koszykach codzienna dostawa – tym razem krakersy i mydło. Te artykuły wymieniają z osobami koczującymi na kolejnej stacji. Na przykład na parówki. Miesiącami nie wychodzą z ukrycia – dopóki nie muszą. Gdy wychodzą, nakładają okulary, żeby nie oślepnąć.
Taka sytuacja: W metrze urodziło się dziecko. Gdy tam był Maks Skrzeczkowski, miało ok. 2 miesiące, ale jeszcze nie widziało światła słonecznego. Nikt go też nie oglądał, bo jest taki przesąd, że obcy nie mogą go widzieć przed chrztem. Widział chłopca, który siedział na peronie przy stoliku, przy komputerze i uczestniczył online w zajęciach szkolnych.
Na zakończenie spotkania Maks Skrzeczkowski wyznał, że jest sceptyczny co do szybkiego zakończenia wojny. Ocenia, że gdy się to już stanie, odbudowa kraju potrwa 30 lat.
Na „Radzyńskie Spotkania z Podróżnikami” zaprosił Burmistrz Radzynia Podlaskiego Jerzy Rębek oraz Starosta Radzyński Szczepan Niebrzegowski, a także organizatorzy: Radzyński Ośrodek Kultury i działające przy nim Radzyńskie Stowarzyszenie „Podróżnik”. Sponsorami wydarzenia byli: firma drGerard, Nadleśnictwo Radzyń Podlaski, Przedsiębiorstwo Usług Komunalnych oraz Przedsiębiorstwo Energetyki Cieplnej w Radzyniu Podlaskim. Patronat nad spotkaniem objął ogólnopolski miesięcznik „Poznaj Świat”, portal Kocham Radzyń Podlaski, Telewizja Radzyń, Biuletyn Informacyjny Miasta Radzyń i Informator Powiatowy.
Anna Wasak
Data publikacji: 11.03.2023 r.